Oscar Peterson
Faktem jest, że wielu wspaniałych pianistów jazzowych wybiera fortepiany Bösendorfer. Najważniejszym z nich jest prawdopodobnie kanadyjski wirtuoz jazzu Oscar Peterson, urodzony w 1925 roku. Kiedy opowiada o swoim spotkaniu z Imperialem, brzmi to jak historia miłosna:
Podczas trasy JATP w Europie natknąłem się na wiele fortepianów. Dwa, które pamiętam najlepiej, to piękny duński instrument wyprodukowany przez Hornunga i Muellera oraz wiedeński Bösendorfer. Niestety, niestety ten pierwszy fortepian nie miał dobrej passy w kanadyjskiej atmosferze, odmawiając zachowania stroju i pomimo jego uroczego charakteru, byłem zmuszony się z nim rozstać. Ale Bösendorfer był czymś innym - zwłaszcza ten, z którym zetknąłem się pod koniec lat 70-tych. Był to model "Imperial". Pod koniec setu podszedłem prosto do Normana Granza (menadżera Oscara Petersona i promotora Jazzu w Filharmonii) i wykrzyczałem:
Oscar Peterson 1977 w Monachium
"Cholera, Norman, skąd się wzięło to pudło? Muszę takie mieć!" Spojrzał na mnie ze swoim normalnym spokojem i odpowiedział: "Jeśli tak bardzo ci się podoba, dlaczego nie wrócisz i nie zagrasz na nim kilku bisów?" Zgodziłem się: "W rzeczywistości zagraliśmy co najmniej cztery bisy, ponieważ nie mogłem się nacieszyć tym fortepianem".
Jedyną uwagą mojego basisty Nielsa Pedersena było: "Cholera! Dlaczego musieli wysłać ci taki dobry fortepian? Teraz za to płacimy, nigdy nie skończysz grać!".
Miał rację. Zwykle, o ile nie jest to absolutnie konieczne, na przykład próby dźwięku w studio, rzadko wychodzę na scenę przed koncertem. Sprawdzanie fortepianu może prowadzić do z góry narzuconych pomysłów, a te z kolei mogą zakłócić proces twórczy, tak istotny dla udanego koncertu jazzowego. Z tego samego powodu rzadko wracam do grania po zakończeniu koncertu, czując, że powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia podczas koncertu. Ale tej nocy w Wiedniu było inaczej. Czekałem, aż publiczność się rozejdzie, a potem praktycznie sprintem wróciłem do fortepianu, aby jeszcze raz rozkoszować się jego niesamowitą jakością brzmienia.
Podczas mojej kolejnej wizyty w Wiedniu zostałem odebrany z hotelu i zawieziony do dawnego klasztoru w samym sercu miasta. Nasza grupa została oprowadzona po manufakturze, pokazano nam cały proces produkcji, od narodzin fortepianu do jego ukończenia. W końcu zostaliśmy wprowadzeni do salonu fortepianowego. To było to! Przede mną stał szereg około 20 fortepianów. Przypominały stado pięknych koni arabskich, czekających na wybór. Powiedziano mi, abym zaczął je wypróbowywać, jeden po drugim, w celu wyodrębnienia moich ostatecznych preferencji. To było naprawdę niewiarygodne: instrument po instrumencie ukazywał mi się w bezinteresowny, satysfakcjonujący sposób, a każdy z nich przemawiał własnym, wyjątkowym głosem. Spojrzałem na Normana z wyrazem oszołomienia i podziwu, a on podszedł i powiedział spokojnie:
" Nie spiesz się, OP, nie musisz nawet dokonywać wyboru dzisiaj. Jeśli nie możesz się zdecydować, możesz wrócić po trasie i wtedy wybrać".
Nagle dotknąłem tego jednego instrumentu i przemówił do mnie w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałem: dźwięk zdawał się przepływać przez moje palce, prosto w górę moich ramion i do całego mojego ciała: "Ten jest mój!". krzyknąłem podekscytowany. "To ten jedyny!
Wiedziałem tylko, że znalazłem najpiękniejszy instrument, na jakim kiedykolwiek grałem i chciałem uczynić go moim. Serce waliło mi w piersi, gdy zgodzili się na mój wybór i że po ostatecznych testach i strojeniu wyślą go do mnie do Toronto.
*Źródło: Oscar Peterson, A Jazz Odyssey, Continuum, London/New York, 2002